Z wyboru czy ze strachu? O zostawaniu i odchodzeniu ze związku 

Rozstania rzadko są jedną sceną z trzaskiem drzwi. Częściej to długi film, w którym dobre chwile mieszają się z trudnymi, a w głowie krążą dwa równoległe pragnienia: chcę zostać i chcę odejść. To nie brak charakteru, tylko ludzka ambiwalencja, dobrze opisana w psychologii bliskich relacji: gdy pytamy osoby rozważające rozstanie, najczęściej jednocześnie widzą powody, by zostać, jak na przykład troska o partnera, nadzieja na zmianę, wspólne życie, jak i powody, by odejść - brak bliskości, brak satysfakcji bądź zdrada. W badaniach wprost widać, że motywy „za” i „przeciw” współistnieją i potrafią ciągnąć nas w obie strony naraz. 

To, co nas trzyma, rzadko jest jednym powodem. Część to serce - przywiązanie, wdzięczność za wspólne lata, a część to matematyka relacji: satysfakcja tu i teraz, ocena dostępnych alternatyw i… inwestycje, które już włożyliśmy, jak na przykład wspólne mieszkanie, dzieci, kręgi znajomych, pieniądze i tożsamość „my”. Ten układ znany jest jako model inwestycyjny Caryl Rusbult: im więcej zainwestowaliśmy i im mniej kuszące wydają się alternatywy, tym silniejsza bywa skłonność do zostania - nawet przy niskiej satysfakcji. To nie cynizm, tylko mechanizm zależności. 

Dalej dochodzi fizyka codzienności, czyli to, co Scott Stanley nazywa różnicą między dedykacją („chcę być z tobą”) a ograniczeniami („nie opłaca mi się odchodzić”, „za dużo to kosztuje”). Gdy w relacji rosną ograniczenia - wspólny kredyt, wspólne zobowiązania - pojawia się inercja: łatwiej zostać w średniej relacji, bo ruch w przeciwną stronę wymaga energii i odwagi. To nie znaczy, że każdy związek „z przyzwyczajenia” jest zły. To znaczy, że siła bezwładu bywa niedocenianym czynnikiem, dlaczego zostajemy w danej relacji. 

Swój udział ma też psychologia decyzji. Boimy się straty bardziej niż cieszymy się z porównywalnego zysku (tzw. awersja do straty), a to, co już włożyliśmy, kusi, by brnąć dalej - klasyczny błąd utopionych kosztów. Badania pokazują, że kiedy przypominamy ludziom o wydanych pieniądzach czy włożonym wysiłku, rosną deklaracje „zostanę”, nawet jeśli relacja jest oceniana jako słaba. Serce swoje, ale głowa szepcze: „szkoda mi tego wszystkiego”.

Bywa jednak tak, że nie trzyma nas ani rachunek „za i przeciw”, ani inwestycje, tylko pętla przemocy. W relacjach, gdzie pojawia się krzywdzenie, działa mechanizm traumatycznego wiązania: naprzemienność czułości i krzywdy, plus nierównowaga sił, wytwarza bardzo silne przywiązanie. To sprawia, że odchodzenie jest nie tylko bolesne, co bywa niebezpieczne i wymaga planu bezpieczeństwa, a często również pomocy z zewnątrz. Tu nie mówimy o „walce o związek”, tylko o ochronie zdrowia i życia. 

W tle pojawia się jeszcze jeden, cichy aktor: lęk przed samotnością. W serii badań Stephanie Spielmann osoby bardziej bojące się bycia singlem łatwiej zadowalały się mniej satysfakcjonującym związkiem i dłużej w nim zostawały. Ten lęk nie jest winą - to informacja o potrzebie przynależności i bezpieczeństwa. Dobrze go zobaczyć, zanim podejmiemy decyzję pozostania w relacji „dla świętego spokoju”. 

A co z dziećmi i pieniędzmi? One naprawdę potrafią podnieść koszt zmiany - ale same w sobie nie mówią, czy zostać, czy odejść. Dla dzieci liczy się przede wszystkim poziom konfliktu i jakość opieki, a nie sam fakt razem czy osobno.

Badania pokazują, że wysoki, przewlekły konflikt rodziców szkodzi równie mocno (a czasem bardziej) niż rozwód.

Z kolei wiele dzieci dobrze adaptuje się po rozstaniu, jeśli dostają spokój, przewidywalność i czułą opiekę. To ważne, bo obala mit, że dla dobra dzieci zawsze lepiej zostać. Lepiej bywa tam, gdzie jest mniej wojny i więcej bezpiecznej relacji - niezależnie od konfiguracji. 

Co zrobić, kiedy utkniemy w kołowrotku myśli? Po pierwsze, odróżnij „zostaję z wyboru” od „zostaję ze strachu”. Z wyboru - kiedy widzisz realną szansę na poprawę i obie strony w to inwestują (konkretne zmiany, rozmowy, być może terapia). Ze strachu - kiedy zostajesz głównie dlatego, że boisz się żalu, samotności, opinii innych, albo „bo tyle już włożyłam/łem”. Po drugie, urealnij: spisz trzy rzeczy, które realnie działają w waszej relacji, trzy, które ranią, i trzy konkretne kroki, które oboje jesteście gotowi zrobić w ciągu najbliższego miesiąca. Po trzecie, ustal ramę czasu: jeśli umawiacie się na próbę naprawy, niech ma początek, plan i datę zakończenia, zamiast niekończącego się „zobaczymy”. Po czwarte, zadbaj o bezpieczeństwo - jeśli w tle jest przemoc (psychiczna, ekonomiczna, seksualna, fizyczna), skontaktuj się z profesjonalnym wsparciem i zaplanuj odejście krok po kroku. To nie brak miłości, to mądra ochrona. 

I wreszcie: pozwól sobie na ambiwalencję, ale nie dawaj jej sterów na zawsze. Decyzja o odejściu czy zostaniu rzadko jest w 100% pewna na starcie - dojrzewa, kiedy zbieramy dane z życia, a nie tylko z głowy: czy jest mniej konfliktów? czy pojawia się czułość? czy obietnice zmieniają się w czyny? Jeśli tak - zostawanie ma sens. Jeśli nie - odchodzenie bywa gestem szacunku dla siebie i… czasem także dla tej relacji, która już się skończyła. W obu drogach jest miejsce na godność, domknięcie i troskę o tych, których dotyka nasza decyzja. Psychologia nie powie ci co masz zrobić, ale podpowiada, co nas często trzyma i jak odzyskać wpływ, kiedy serce i głowa ciągną w przeciwne strony.

Buziaki,

Magda

Previous
Previous

Regularny seks - jak wspiera Twoje zdrowie od stóp do głów

Next
Next

Lubrykant - Twój sprzymierzeniec, gdy robi się intensywnie